czwartek, 19 czerwca 2014

I got it!!!!

O taaak! wczorajsza wizyta w ambasadzie zakończyła się zgodą na wydanie wizy! Jakie to wspaniałe uczucie kiedy wiesz, że już chyba nic, nie może ci stanąć na drodze do spełnienia marzeń. Nareszcie, po całym długim i męczącym procesie zbierania papierów, składania aplikacji, przez czekanie na PM, rozmowy z rodzinami i składania dokumentów wizowych, w końcu mogę odetchnąć głęboko i wykrzyczeć UDAŁO SIĘ!!!! I chociaż wiem, że jeszcze masa rzeczy do zrobienia przede mną, czyli kupowanie walizek, prezentów, pakowanie itp. itd., to nic nie znaczy, bo mając już najważniejsze, czyli samą aprobatę rządu amerykańskiego ( chyba nie przemyśleli tej decyzji dość dokładnie, pozwalając przekroczyć mi granice swojego państwa, bo tak łatwo się mnie nie pozbędą- jestem jak wirus, raz zainstalowany, nie do wyzbycia :D) jestem w stanie lecieć tam tylko z najpotrzebniejszymi rzeczami, spakowanymi w jednorazową siatkę ( I'm just kidding, of course :P)

Ambasada wygląda całkowicie inaczej niż ją sobie wyobrażałam. Tak naprawdę jedyne, co może potwierdzić, że jesteśmy we właściwym miejscu, jest słabo widoczna flaga ( Marta, przy swojej ślepocie, początkowo jej nie dostrzegła, choć ta do najmniejszych nie należy :D) oraz wypasione i ogromniaste, jak na Amerykanów przystało, samochody =D Przychodząc na miejsce, przed czasem oczywiście, oczekiwałam tego słynnego już tłumu ludzi i ku mojemu zaskoczeniu....zonk, wokół budynku pustka. Nie powiem, zestresowałam się troszeczkę, w końcu wszyscy pisali o tych tłumach. Na szczęście, okazało się, że wejście dla samych zainteresowanych, jest od innej strony, ( no jasne, bo Magda VIP to głównym, jak konsulowie, to by sobie wchodziła) a tam już gromadę ludzi, choć niewielką, spotkałam. Udało mi się wejść przed czasem. Wiadomo, wszystkie etapy poprzedzające rozmowę trzeba było przejść. Na szczęście wszyscy byli bardzo mili, a zwłaszcza pani ściągająca odciski palców, która uroczo starała się wydukać cokolwiek w naszym języku :) Do tej pory nie rozumiem ekscytacji z jaką zareagowała na moje nazwisko ( czy ja o czymś nie wiem? może już jestem znana wśród Amerykanów i biedactwa oczekują mnie z niecierpliwieniem? :P). No nic, zostałam jeszcze pochwalona przez tąże panią, że mój "finger prints is perfect", no ba! bo jak kto się leni od 4 tygodni, to i palce ma zadbane :P Jeszcze tylko karteczka z numerkiem i czekanie. Czas ten powinnam poświęcić na przeczytanie kartek z prawami, jakie przysługują mi w USA, lecz po pierwszych 2 linijkach, znudzona, zrezygnowałam. ( Powtórka ze szkoły - zamiast powtarzać przed lekcją do sprawdzianu, lepiej odłożyć zeszyt i stwierdzić, że przecież to wszystko jest logiczne :D). Poza tym, na ekranach telewizorów leciały o wiele bardziej interesujące rzeczy, no bo w końcu nie łatwo zignorować Amerykanina starającego się powiedzieć "jajecznica ze szczypiorkiem" lub " dziewięćdziesiąt-dziewięć groszy". Co mnie zdziwiło, to to, że przez cały czas oczekiwania na swoją kolej, byłam całkowicie spokojna, a nawet pewna, że wizę mi przyznają. Kiedy na wyświetlaczu pojawił się mój numerek, spokojne podeszłam do okienka. Siedziała w nim kobieta, w sumie z wyglądu typowa amerykanka, była naprawdę uprzejma. Uśmiechnęła się jeszcze bardziej, gdy zobaczyła cel mojej wizyty. No i się zaczęły pytania, standardowe czy mam doświadczenie z dziećmi, iloma będę się zajmować i w jakim są wieku, czy miałam kontakt z moją host rodziną (pytanie beznadziejne, jak dla mnie. Nie, na pewno w ogóle z nimi nie rozmawiałam i od tak sobie się wybraliśmy), co mam zamiar robić po tym roku? i co mnie zaskoczyło, to pytanie: Co bym zrobiła gdyby dziecku utknęło np. jedzenie w przełyku? uhu i teraz czy rękoczyn Hemlicha to po ang tak samo jak po polsku?!- tak więc trzeba było ładnie pani zademonstrować hah jak się kobiecina ucieszyła :P oprócz tego, musiałam jej jeszcze pokazać jakieś referencje, czyli uff, że jednak zabrałam wszystko ze sobą :) Pani konsul powiedziała, że zazdrości moim dzieciom tak fajnej au pair ( ahh ten mój urok osobisty, czyli czytaj - włącz cukrowanie jak czegoś chcesz :P), życzyła mi udanego pobytu w Stanach i coś jeszcze, ale szczerze, to jej już nie słuchałam, tylko patrzyłam się w nią, z wielkim bananem na twarzy.


No i chyba już tradycyjne zdjęcie :))

6 komentarzy:

  1. Gratuluję :) W życiu nie wiedziałabym jak powiedzieć o Heimlichu, zestresowałabym się pewnie milion bardziej jakbym musiała. Teraz już z górki :) Z jakiej agencji lecisz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki :) haha ja też nie wiedziałam jak to powiedzieć, dlatego "jak nie buzią to łapą" ( jak to moja mama zawsze mówi) i na szczęście wystarczyło, że jako tako zademonstrowałam :P lecę z APIA i chyba później niż Ty :/ ale Ty podajże też w sierpniu?

      Usuń
    2. No wlasnie tez 11.08 tylko z APC

      Usuń
    3. ejjj... ale może i tak ten sam lot?! macie orentation w NYC? :)

      Usuń