wtorek, 24 czerwca 2014

Mam cię!

Powiadamiam, iż od dzisiejszego pięknego dnia zostałam właścicielką pięknej, nowiutkiej i jeszcze nieużywanej wizy :)))

Pomijając drobny szczegół, że zdjęcie istnie kartotekowe, to i tak jest to jedno z najpiękniejszych rzeszy jakie można dostać. W zasadzie jest to nalepka (kosztująca 500 zł!!) , przyklejona na jedną ze stron paszportu, a nie kolejny plastik do kolekcji :P ale co mi tam, za tą naklejkę jestem w stanie dać kolejne 500zł.
Tak więc, przed wylotem do Sanów już nic nie jest w stanie mnie powstrzymać!!! Walizki zamówione, prezenty obmyślane i w połowie kupione ( no dobra w 2/6) czyli przygotowania w pełni :))


 Nie mogę wyzbyć się słów piosenki, która ostatnio mnie prześladuje :D

"First when there's nothing 

 but a slow glowing dream 
 that your fear seems to hide 
 deep inside your mind. (...)


 What a feeling. 

 Bein's believin'. 
 I can have it all, now I'm dancing for my life. 
 Take your passion 
 and make it happen. 
 Pictures come alive, you can dance right through your life. (...)" 

czwartek, 19 czerwca 2014

I got it!!!!

O taaak! wczorajsza wizyta w ambasadzie zakończyła się zgodą na wydanie wizy! Jakie to wspaniałe uczucie kiedy wiesz, że już chyba nic, nie może ci stanąć na drodze do spełnienia marzeń. Nareszcie, po całym długim i męczącym procesie zbierania papierów, składania aplikacji, przez czekanie na PM, rozmowy z rodzinami i składania dokumentów wizowych, w końcu mogę odetchnąć głęboko i wykrzyczeć UDAŁO SIĘ!!!! I chociaż wiem, że jeszcze masa rzeczy do zrobienia przede mną, czyli kupowanie walizek, prezentów, pakowanie itp. itd., to nic nie znaczy, bo mając już najważniejsze, czyli samą aprobatę rządu amerykańskiego ( chyba nie przemyśleli tej decyzji dość dokładnie, pozwalając przekroczyć mi granice swojego państwa, bo tak łatwo się mnie nie pozbędą- jestem jak wirus, raz zainstalowany, nie do wyzbycia :D) jestem w stanie lecieć tam tylko z najpotrzebniejszymi rzeczami, spakowanymi w jednorazową siatkę ( I'm just kidding, of course :P)

Ambasada wygląda całkowicie inaczej niż ją sobie wyobrażałam. Tak naprawdę jedyne, co może potwierdzić, że jesteśmy we właściwym miejscu, jest słabo widoczna flaga ( Marta, przy swojej ślepocie, początkowo jej nie dostrzegła, choć ta do najmniejszych nie należy :D) oraz wypasione i ogromniaste, jak na Amerykanów przystało, samochody =D Przychodząc na miejsce, przed czasem oczywiście, oczekiwałam tego słynnego już tłumu ludzi i ku mojemu zaskoczeniu....zonk, wokół budynku pustka. Nie powiem, zestresowałam się troszeczkę, w końcu wszyscy pisali o tych tłumach. Na szczęście, okazało się, że wejście dla samych zainteresowanych, jest od innej strony, ( no jasne, bo Magda VIP to głównym, jak konsulowie, to by sobie wchodziła) a tam już gromadę ludzi, choć niewielką, spotkałam. Udało mi się wejść przed czasem. Wiadomo, wszystkie etapy poprzedzające rozmowę trzeba było przejść. Na szczęście wszyscy byli bardzo mili, a zwłaszcza pani ściągająca odciski palców, która uroczo starała się wydukać cokolwiek w naszym języku :) Do tej pory nie rozumiem ekscytacji z jaką zareagowała na moje nazwisko ( czy ja o czymś nie wiem? może już jestem znana wśród Amerykanów i biedactwa oczekują mnie z niecierpliwieniem? :P). No nic, zostałam jeszcze pochwalona przez tąże panią, że mój "finger prints is perfect", no ba! bo jak kto się leni od 4 tygodni, to i palce ma zadbane :P Jeszcze tylko karteczka z numerkiem i czekanie. Czas ten powinnam poświęcić na przeczytanie kartek z prawami, jakie przysługują mi w USA, lecz po pierwszych 2 linijkach, znudzona, zrezygnowałam. ( Powtórka ze szkoły - zamiast powtarzać przed lekcją do sprawdzianu, lepiej odłożyć zeszyt i stwierdzić, że przecież to wszystko jest logiczne :D). Poza tym, na ekranach telewizorów leciały o wiele bardziej interesujące rzeczy, no bo w końcu nie łatwo zignorować Amerykanina starającego się powiedzieć "jajecznica ze szczypiorkiem" lub " dziewięćdziesiąt-dziewięć groszy". Co mnie zdziwiło, to to, że przez cały czas oczekiwania na swoją kolej, byłam całkowicie spokojna, a nawet pewna, że wizę mi przyznają. Kiedy na wyświetlaczu pojawił się mój numerek, spokojne podeszłam do okienka. Siedziała w nim kobieta, w sumie z wyglądu typowa amerykanka, była naprawdę uprzejma. Uśmiechnęła się jeszcze bardziej, gdy zobaczyła cel mojej wizyty. No i się zaczęły pytania, standardowe czy mam doświadczenie z dziećmi, iloma będę się zajmować i w jakim są wieku, czy miałam kontakt z moją host rodziną (pytanie beznadziejne, jak dla mnie. Nie, na pewno w ogóle z nimi nie rozmawiałam i od tak sobie się wybraliśmy), co mam zamiar robić po tym roku? i co mnie zaskoczyło, to pytanie: Co bym zrobiła gdyby dziecku utknęło np. jedzenie w przełyku? uhu i teraz czy rękoczyn Hemlicha to po ang tak samo jak po polsku?!- tak więc trzeba było ładnie pani zademonstrować hah jak się kobiecina ucieszyła :P oprócz tego, musiałam jej jeszcze pokazać jakieś referencje, czyli uff, że jednak zabrałam wszystko ze sobą :) Pani konsul powiedziała, że zazdrości moim dzieciom tak fajnej au pair ( ahh ten mój urok osobisty, czyli czytaj - włącz cukrowanie jak czegoś chcesz :P), życzyła mi udanego pobytu w Stanach i coś jeszcze, ale szczerze, to jej już nie słuchałam, tylko patrzyłam się w nią, z wielkim bananem na twarzy.


No i chyba już tradycyjne zdjęcie :))

niedziela, 15 czerwca 2014

100 things to do in my life cz.1

Dość popularna lista, tworzona przez wiele osób. Osobiście chciałam już takową stworzyć już dawno, ale szczerze to nigdy nie widziałam w tym głębszego sensu. Większość z tych rzeczy wydawała mi się marzeniem niemożliwym do spełnienia, podobnymi do marzenia wygrania w toto lotka, no bo przecież każdy o tym marzy, ale i wszyscy jesteśmy świadomi tego, że prawdopodobieństwo trafienia 6 (pod warunkiem, że w ogóle kupimy los :P) jest równe 1 do 13 983 816 (sprawdziłam :D), czyli tak naprawdę nikt w to nie wierzy. Na szczęście ostatnie wydarzenia sprawiły, że śmielej spojrzałam na swoje pragnienia i myślę, że wyjazd do USA, co również jest jednym z moich największy marzeń, pozwoli mi spełnić niektóre z nich.
Są to obrazki ściągnięte na żywca z internetu, dlatego numerki u góry, nie są wyznacznikiem ważności dla mnie :)

        I tak to już niedługo się spełni!!!a jeszcze tak niedawno wydawało się takie nieosiągalne :))

Jestem świadoma tego, że będę się straaasznie bała, ale w końcu żyje się tylko raz 

 spontaniczność z odrobiną szaleństwa :)
Bo o tym marzy każda kobieta :P

Bo o tym marzy każda kobieta :P

W planach na najbliższy rok już jest 

I jeszcze najlepiej wśród koralowców i w takiej wodzie

 To jest zdecydowanie moje MUST HAVE bez którego stanów nie opuszczę 

a tam:
and


 i zagrać w pokera, ale najpierw się go nauczyć 


Bo teraz naprawdę wydaje mi się to możliwe 


Są trzy miejsca na świecie, gdzie chociaż raz w życiu chciałabym przeżyć nowy rok:
1) NYC, time square i zobaczyć ową kulę właśnie 
2) Sydney, Australia, bo tam są najpiękniejsze fajerwerki
3) plaża w Rio de Janerio, właściwie nie wiem czemu :) 

taki sobie skutek uboczny bycia au pair in America :P


zdecydowanie z mostu nad rzeką :D

najlepiej w Rzymie 


absolutnie, nie położę się do grobu dopóki nie ujrzę na własne oczy

  moje ostatnie odkrycie 

trochę z przymrożeniem oka ;))

właśnie takim busikiem po Europie!! paczka znajomych i w drogę :D 
(chyba młodości mi niestarczy : //)

o taaak, np. gdzieś w Tennessee 

byleby tylko opanować koordynację ruchową


mimo, że ogromny ze mnie zmarźlak XD

może już za ok. 4 mieś 


a co tam, ze już dzieckiem nie jestem 

może kiedyś się taka nadarzy


bo to jedno z TYCH miejsc, które zobaczyć trzeba

chyba jedyne wodne stworzenie, które uwielbiam :))  

no cóż, nie poradzę, że chcę :/

Pierwsza 30 już jest. Kolejne jak coś wymyślę, a jak na razie to czekam na spełnienie pierwszej rzeczy :D

czwartek, 12 czerwca 2014

Money,money,money......

Już bardzo powolutku nadchodzi czas zapłaty za agencję, kupowania prezentów i wszystkiego co  na wyjazd potrzebne. Po ostatnim podliczeniu tego co wydałam i jeszcze dopiero wydam, można złapać się za głowę. Tak to w realiach funkcjonuje, że to co nam w reklamach ładnie przedstawiają, jako niesamowitą ofertę, cena prawie jak za pół darmo, to później okazuje się, że ostateczny koszt znacznie różni się od początkowego. I tak również jest w tym przypadku. Czytając kolorowe broszurki jesteśmy pod wrażeniem, bo jedyne ile musimy zapłacić to 1400 zł (podaję w zaokrągleniach) za agencję plus wiza i zaświadczenie o niekaralności. Wydaje się bajka, 2000 zł i jedziemy do Stanów! Niestety, po dodaniu wszystkich pobocznych kosztów, początkowe 2000, znacznie wzrasta :/ Tu absolutnie chcę zaznaczyć, że nie chcę narzekać, bo ostatecznie to i tak baaaardzo tanio jak za taki wyjazd i wszystkie pozostałe wydatki nie są winą agencji, programu czy czegoś, ale jednak warto się przygotować, że trzeba przygotować więcej pieniędzy :D Czyli tak:
  • agencja - 1400 zł
  • wiza - ok.500 zł (w zależności od kursu waluty)
  • opłatę za rozmowę w konsulacie, na szczęście, wnosi agencja (tak jest bynajmniej w APIA :)) to koszt 35$ czyli na polskie jakieś 110 zł
  • międzynarodowe prawo jazdy - 35 zł
  • paszport ( jeśli ktoś nie posiada ) - 140 zł
  • zdjęcia do wizy - 20 zł
  • dodatkowe ubezpieczenie ( wolę nie ryzykować, bo znając własne szczęście, z podstawowym, nogę złamałabym już na płycie lotniska w NYC, a przyjemność spotkania się z dr. House mogłaby mnie sporo kosztować :P) - 1300 zł                            To wszystko jeśli chodzi o podstawowe koszta, czyli sumując ok.3500 zł
Teraz te które ja ponoszę mimochodem, czyli wyjazd do Wawy 300 zł, walizki (obym się zmieściła w 500 zł , bo kto by pomyślał, że to ustrojstwo takie drogie?? :)), prezenty dla host family i tu zadanie zagadka bo nie mam pojęcia co im kupić :/ ale spokojnie mam jeszcze dwa miesiące :D tu pewnie wydam kolejne 300 zł, licząc, że moja rodzinka jest 5-osobowa (zazdroszczę tym co jadą do 3-osobowej ), nieobowiązkowe ale mile widziane przynajmniej 200$ czyli kolejne 600-700 zł. No i na końcu NASZE WYDATKI :D czyli temat rzeka. No bo niby wszystkie czytamy na blogach żeby nie kupować żadnych nowych ciuchów bo i tak je na miejscu będziemy musiały wyrzucić już po pierwszym wypadzie na zakupy, no ale nie wiem jak i kogo, ale mnie kusi "podreperowanie" przed wyjazdem garderoby, no bo jak to, przecież orientation to 4 dni w NYC! no to trzeba jakoś wyglądać :D 

Tak więc po ogólnym, orientacyjnym podliczeniu w przybliżeniu (bez ciuchów itp.) wychodzi jakieś 4000-5000 zł w zależności kto gdzie mieszka :) Co nie zmienia faktu, że i tak warto!

     

czwartek, 5 czerwca 2014

małe motywatorki :)

Myślę, że nie ma nic przyjemniejszego, niż zostać pokochanym przez swoje przyszłe host dzieci zanim jeszcze tak naprawdę zdążą cię poznać :) Tak jest właśnie w moim przypadku. Troszeczkę zrezygnowana i zmęczona próbą rozszyfrowania o co tak właściwie chodzi w tych całych papierach wizowych, dostałam od moich dzieci niezłego "kopa" motywacyjnego, aby ruszyć tyłek i zacząć działać. Otóż jeszcze w maju, późnym wieczorem, dostałam od nich wiadomość (przesłaną przez ich obecną aupair :)) z przeuroczymi nagraniami, w których mówią jak bardzo czekają na mnie i nie mogą się doczekać, żeby mnie zobaczyć :')) powiem szczerze STRASZNIE SIĘ WZRUSZYŁAM :D miałam ochotę wstać natychmiast, polecieć tam i ich wyściskać :))
Oprócz tego dostałam jeszcze zdj. Tu wstawiam dwa (dla ochrony danych "obcięłam" głowy :P)

  
Rysunek małej Q. Jakby ktoś przypadkiem nie dostrzegł oczywistego podobieństwa - po prawej to ja :P


                                                      "I LOVE YOU MAGDA"

środa, 4 czerwca 2014

wiza + Magda = masakra

I przyszły. W jakiś tydzień po zatwierdzeniu rodziny przyjechał kurier z "paczką" ( przy okazji spóźniłabym się przez to prawie na maturę, ale co tam matura, jak USA jest tak blisko :P). Początkowa ekscytacja znikła równie szybko jak się pojawiła, bo po przewertowaniu małego stosiku papierów, stwierdziłam, że tak właściwie to jestem, nie owijając w bawełnę, w czarnej dupie, co innymi słowy znaczy, że nie mam pojęcia co z tym fantem zrobić dalej. Koperta wylądowała na parapecie, czekając cierpliwie na zakończenie matur ( bo przecież najlepsze co można zrobić, jak nie wiadomo jak coś zrobić, to odłożyć to na później :D). Niestety, czas leci nieubłaganie i chcąc nie chcąc nadszedł czas na koleje podejście. O dziwo, przez ten czas żadnej wiedzy mi nie przybyło i znów patrzałam się w kartki jak ciele na malowane wrota. Ale, że zegar wciąż tykał, trzeba było ruszyć "swoje kontakty" i w rezultacie zasypałam, biedną konsultantkę Anię, tuzinem e-maili :D
Tak więc dziewczyny, które jeszcze nie wiedzą:

1.Wśród przesłanych "karteczek" jest dok. DS-2019 (łatwo rozpoznać, bo jest dziki, jak większość urzędowych dok.- sztuk 2 :)) i jego, dzięki bogu, nie wypełniamy, tylko ładnie podpisujemy.

2.Idziemy do fotografa i robimy sobie zdj wizowe (chyba jedyna rzecz, która przyszła mi z łatwością)

3.Wchodzimy na str. ambasady, dokładnie TUTAJ i wypełniamy dok. podajże DS-160 czy 190 i UWAGA dokładne instrukcje jak go wypełnić znajdziecie pośród gąszczu innych papierów z koperty (tak bynajmniej jest w APIA), jak się już chyba każdy domyślił, ja zdołałam to przeoczyć, ale pocieszam się, że nie tylko ja :)

4.Trzeba dokonać płatności. Więc znów trzeba pobawić się on-line w zakładanie konta KLIK i przelewamy lub jakkolwiek inaczej kasiurkę :) pomocne będą te strony KLIK oraz KLIK i może jeszcze ta KLIK

5.Umówić się na wizytę można dopiero po zaksięgowaniu przez nich dokonania wpłaty, czyli najprawdopodobniej kolejnego dnia. Nie traćcie pieniędzy i nie dzwońcie do ambasady aby ustalić dzień rozmowy- wszystko można zrobić na założonym wcześniej profilu.

No i to by było na tyle jeśli chodzi o formalności związane z wypełnianiem wniosku wizowego. I gdybym od razu wiedziała po kolej, co robić to jestem pewna, że wszystko poszłoby sprawniej :) a nie, dostajesz kopertę z papierami i się ciesz. Więc boć tu człowiecze mądry.

Mój dzień sądu przypada na 18 czerwca, ale rozważam opcję czyby nie pojechać bezpośrednio do Obamy, no bo w końcu po coś tu przyjechał i jak już jest, to niechże zrobi coś pożytecznego :D

 

 

wtorek, 3 czerwca 2014

PERFECT MATCH

Czy jestem pewna, że to na pewno TA rodzina? Odpowiedz brzmi Taaaak!!!! 
Jak już pisałam wcześniej, to był mój pierwszy match, wiem szczęściara ze mnie bo niektórzy muszą czekać baaardzo długo, a ja tydzień czasu i mam :) 
Początkowo nie byłam pewna czy moja silna chęć zostania ich au pair wynikała z faktu, iż byli pierwszą rodzinką, która pojawiła się na moim roomie, czy faktycznie to jest "to coś", co powinno się czuć po znalezieniu tych właściwych ludzi. Fakt był jednakże niepodważalny, że już od pierwszego spojrzenia na ich rodzinne zdjęcie, bez żadnej przesady i z czystym sumieniem mogę rzec, że ZAKOCHAŁAM SIĘ W TYCH WSPANIAŁYCH ANIOŁKACH (chodzi o dzieci) :)) i za każdym razem, gdy na nich patrzę moja buzia sama się śmieje ( mina małego M jest rozbrajająca i gdybym tylko mogła, to stawiłabym ich zdj, żeby móc pochwalić się wszystkim).
Tak więc już, abo dopiero, 14 sierpnia moim nowym miejscem zamieszkania będzie urocze miasto Wilmette w stanie Illinois

bo nie żeby mnie nakłoniła do ich wyboru perspektywa mieszkania kilka przecznic od tej wspaniałej plaży :P



Jak więc widać Wilmette wygląda jak typowe amerykańskie miasteczko, rodem wzięte z jakiegoś filmu. Co nie zmienia faktu, że i tak, pewnie najczęstszym miejscem, wręcz drugim domem, będzie ten uroczy placyk zabaw


Szczerze powiedziawszy do tej pory zastanawiam się, jakim cudem nasza pierwsza rozmowa ich nie odstraszyła? To pytanie mam zamiar zadać im już na miejscu :)

Pamiętam doskonale drgawki na całym ciele, kiedy siedziałam przed monitorem, już 10 min przed czasem i zastanawiałam się czy nie ściemnić czegoś typu, że mam problem z internetem. Na szczęście dzielnie wytrwałam do godz 15:00. Hostka zadzwoniła punktualnie, a dźwięk w głośnikach oznajmiał, że w końcu czas odebrać. Odwrotu już nie było. Po drugiej stronie siedziała prawdziwa osoba, mówiąca do mnie w jakimś dziwnym języku. O tak, ogólny szok spowodowany pierwszą rozmową sprawił, że moje umiejętności językowe nagle cofnęły się do poziomu co najwyżej czwartej klasy szkoły podstawowej (myślę, że tu nie przesadziłam). Siedziałam jak słup soli, nie bardzo kontaktując co się dzieje. Na szczęście, byłam na tyle świadoma, aby chociaż zachować minę, która wskazywałaby, że wszystko rozumiem. Ogólnie rozmowy nie pamiętam za dobrze. Sama nie jestem pewna jak zdołałam wydukać jakiekolwiek odpowiedzi, a kiedy hostka zapytała mnie czy mam do niej jakieś pytania, jedyne co przyszło mi na myśl to czym się zajmują? Zrobiła troszkę zdziwiona minę ale odpowiedziała mi, że ona sprzedaje domy, a on pracuje w bankowości (czuję, że będę mogła dorabiać u niego jako księgowa :P). Niestety, dopiero jakieś dwie godz. później, kiedy dziwne odrętwienie zaczęło ze mnie schodzić i nadeszła jasność umysłu, zdałam sobie sprawę, że to pytanie najprawdopodobniej było gwoździem do mojej trumny, którą ładnie sobie budowałam podczas konwersacji. Otóż dopiero po czasie powoli dochodziło do mnie co ta kobieta mi mówiła i opowiadając o obowiązkach ich au pair wspomniała, że zajmuje się sprzedażą domów- o zgrozo! jaka wtopa. Dlatego też nie oczekiwałam, że coś z tego wyjdzie, gdyż na koniec rozmowy powiadomiła mnie, że ma jeszcze rozmowy z czterema innymi dziewczynami. Po wrażeniu jakie musiałam wywrzeć pożegnałam się z opcją,że wybierze właśnie mnie. Było mi trochę szkoda, gdyż dzieci były obecne podczas naszego Skypa i ogólny harmider, jaki tam panował, przed wyjściem do szkoły, był miły :). Mały M, nawet mnie nie znając, zaczął "nadawać" o tym co lubi robić, skakać wokół kamerki, chwalić się swoją koszulką i czapką z super bohaterami i za wszelką cenę chciał pograć ze mną w wii. Dziewczynka Q. początkowo nieśmiała, po chwili zaczęła opowiadać o swojej książce. Starszy S. pojawił się na chwilę przywitać i opowiedzieć co lubi robić. I tak jak byłam zachwycona dzieciakami ze zdj, tak po rozmowie utwierdziłam się, że kocham te energiczne i niesforne dzieciaki (jedno jest pewne, że na 100% nuda mi z nimi nie grozi). Tym bardziej byłam zawiedziona tym, że zawaliłam sprawę na całej linii. Więc jakie było moje zaskoczenie kiedy wieczorem znalazłam w skrzynce wiadomość od Pani S., która zapewniła mnie, że miała ze mną miłą rozmowę i chciałaby umówić się na kolejnego Skypa, gdyż jej mąż chciałby mnie poznać ( czy my byłyśmy aby na pewno na tej samej rozmowie? bo wątpię żebym zrobiła jakiekolwiek pozytywne wrażenie)
Drugie "spotkanie" trwało naprawdę krótko, gdyż był to dzień przed I komunią S. I tak miałam okazję poznać i porozmawiać z babcią z NYC ( mam nadzieję, że zaprosi do siebie syna z rodzinką i ich aupair na jakieś święta),z moim hostem i Kimberly- ich obecną au pair- choć nie nazwałabym tego rozmową, bo mały M. latał dookoła z donatem, cały upaćkany czekoladą. W sumie, pośród całego zamieszania nie zakodowałam początkowo kiedy hostka zapytała się mnie czy nie chciałabym zostać ich nową au pair. Przyznam szczerze byłam zaskoczona. Myślałam, że takich rozmów będzie więcej, a tu proszę. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie palnęła czegoś głupiego i moją odp na ich pytanie było "Wy chcecie mnie? Na poważnie?" . Pani S. się uśmiechnęła i powiedziała, że właśnie tak. Z całego szoku powiedziałam, że muszę się zastanowić, gdyż mam jeszcze umówione inne rozmowy. Miałam więc czas na podjęcie decyzji do niedzieli (2 dni). Wieczorem dostałam jeszcze namiary do Kimberly, żebyśmy mogły spokojnie porozmawiać oraz życzenia, abym podjęła najlepszy dla siebie wybór. Tak więc jeszcze po północy skontaktowałam się z Kimberly i ta rozmowa utwierdziła mnie w przekonaniu, że to właśnie jest mój PERFECT MATCH. Nie spałam całą noc więc nad samym rankiem napisałam e-maila od rodziny #4 z odwołaniem rozmowy, a do moich hostów, że już podjęłam decyzję i to właśnie ich wybrałam :)))

Jeszcze tylko miły e-mail z odpowiedzią
" Yeah!!!  We are so happy to hear this news.  I will match us on the site and let the Au pair agency know the news.  The start date will be in august.  I need to check Kimberly's departure date.  You are going to love the area!"

i banan z mojej twarzy nie schodził, aż do otrzymania dokumentów wizowych :D

  

moje matche

I nareszcie! Po całym procesie nieprzyjemnego wypełniania aplikacji, nadszedł czas na tą przyjemniejszą część zabawy czyli ROZMOWY Z RODZINKAMI !!!! I niestety, jak to się zwykle okazuje, nawet ten etap nie jest znowuż taki  super lajcikowy. Masa rozterek, wątpliwości i pytań bez odpowiedzi. Bo jak tu być pewnym na 100% co do rodziny, a trzeba, bo przecież to z nimi będziemy mieszkać przez najbliższy rok.
Na moim profilu pierwsze dwa matche pojawiły się chyba trzy lub cztery dni po otwarciu roomu. W międzyczasie moja niecierpliwość rosła z dnia na dzień, pojawiały się oczywiście myśli, że przecież nikt mnie nie zechce, bo dlaczego? mój profil jest na pewno beznadziejny itd. Codziennie z samego rana (wstawałam prawie razem z kurami) sprawdzałam czy ktoś przypadkiem nie napisał. Widok pustej karty przez 4 dni zaczął mnie powoli dołować, aż tu nagle pewnego pięknego poranka BOOOM- dwie rodziny były mną zainteresowane. :))
Jak zaraz zobaczycie rodzin nie miałam za wiele, ponieważ jestem taką szczęściarą, że mój pierwszy match okazał się moim PERFECT, więc czas od momentu otwarcia  roomu do wyboru rodziny, trwał ok 1,5 tygodnia :D

Match #1 MY PERFECT!!!!

Wilmette, Illinois
Dzieci (kocham :**)- chłopiec S. (8), dziewczynka Q. (7) i chłopiec M. (5)

suche fakty, bo o nich potem :D


Match #2

Już sama nie pamiętam skąd i ile lat miały dzieci, ale była ich trójka. Na moim profilu pojawili się równocześnie z pierwszą rodzinką. Jako że byli jednymi z pierwszych zainteresowanych, moja ekscytacja i plany dotyczące tej rodziny były duże. Na szczęście, kiedy pierwsze emocje już opadły i mogłam spojrzeć na wszystko racjonalnym okiem, uświadomiłam sobie, że oni są jacyś, no nie wiem- dziwni ( po prostu takie było moje odczucie). Wiadomość od nich był dwu-zdaniowa, a mając już porównanie do e-maila wysłanego przez mój perfect match, zdania typu " We would love to have a chance to talk to you further" i  "Please take a look at our profile and let us know if you'd like to talk and when would be a good time." nie zrobiły na mnie wrażenia. Poza tym, po wnikliwym przestudiowaniu zdjęć, host dad wyglądał podejrzanie (cokolwiek ma to znaczyć), biorąc pod uwagę fakt, że prawdopodobnie z żoną nie mieszkali, a na zdjęciach był praktycznie tylko on i dzieci, postanowiłam, że nie będę się w nic pakować i grzecznie im odmówiłam ( po jakiś dwóch dniach- wiem brzydko postąpiłam :/)

Match #3

Zamieszkanie- jakaś mieścina "near Boston"
Dzieci- o zgrozo 4, więc wyobraźcie sobie moją twarz widząc to (czy ja naprawdę wyglądam na     osobę będącą w stanie zaopiekować się czwórką dzieci?!) chłopak 15, dziewczyna 14,         dziewczynka 10 i chłopiec 8, więc nie było najgorzej :)

Rodzice wysłali do mnie bardzo miłego maila i wbrew sobie umówiłam się z nimi na rozmowę (przeczytałam gdzieś na blogu, żeby nie odrzucać na poczekaniu rodziny, gdyż właśnie oni mogą się okazać tymi Perfect) i właśnie w tym wypadku, o ironio losu, mogłoby tak być. Ale od początku. Zaraz po e-mailu z potwierdzeniem daty rozmowy dostałam wiadomość od mojej pierwszej rodziny (z którą rozmawiałam rano, a myślałam, że zawaliłam sprawę na całej Lini :P).Okazało się, że 1,5 godz po rozmowie z matchem nr3, będę miała drugiego skypa z nr.1 ( głowa bolała mnie na sama myśl).
Jak się okazało moja niechęć do tejże family znikła już na początku rozmowy. Rodzice okazali się fantastycznymi ludźmi i jestem pewna, że au pair, którą wybrali będzie się z nimi dobrze czuła. Sama rozmowa z nimi była niezwykle przyjemna. Obydwoje starali się mówić wolno i dobierać tak słowa, abym wszystko zrozumiała i czuła się komfortowo. Na samym początku powiedziałam im, iż obawiałam się czwórki dzieci i dużej ilości obowiązków. Oni na to, że właściwie moim zadaniem była by pomoc w budzeniu do szkoły, pakowaniu lunchy (śniadanie robi ojciec), odwożenie jednego z młodszych dzieci do szkoły, następnie miałabym czas wolny (mieli specjalną osobę do sprzątania), ok. 3pm odebranie jednego dziecka z zajęć, dopilnowanie aby odrobiły lekcje, jakaś zabawa czy coś w tym stylu, wspólny obiad, wspólne sprzątanie po nim i pomoc w kładzeniu spać. Rodzina wręcz idealna i właśnie tu pojawił się dylemat których wybrać, gdyż 1,5 godz. wcześniej match#1 zaproponował mi abym została ich au pair.
Także czekając na wiadomość od nr3, zastanawiałam się co zrobię jeśli oni również dadzą mi taką propozycję? Wybrać łatwiejszą opcję, gdzie będzie mniej pracy (mimo, że z 4 dzieci), których też szczerze polubiłam? czy nr1?- gdzie serce śmiało mi się na samą myśl o tych słodkich bachorkach ;D Host nr3 powiedział mi miłe słowa na koniec rozmowy, abym nieważne kogo wybrała, to bym była pewna swojego wyboru od początku do końca i abym z radością na twarzy przyjęła perspektywę widzenia się z tą rodziną, bo jeżeli będę czuła strach i niepewność to najprawdopodobniej nie jest to mój perfect match) - słowa warte zapamiętania dla wszystkich dziewczyn :))
Szczęśliwie sytuacja rozwiązała się sama i już wieczorem dostałam przemiłą wiadomość, choć odmowną, w której było napisane, że jestem wspaniałą osobą i na pewno znajdę swoją idealną rodzinę, jednakże po długich rozmowach z mężem podjęli decyzję i wybrali dziewczynę bardziej odpowiednią wiekowo dla ich dzieci ( czyżby obawiali się o swojego 15-letniego syna???? :P)


Równocześnie miałam jeszcze 2 rodziny, jedna z New Jersey (Marta śmiała się, że wyląduję jako kolejna uczestniczka niezbyt zaszczytnego programu "Ekipy z New Jersey"), znów trójka dzieci ( ta liczba była mi chyba pisana i nici z marzeń o 2 chłopcach :/). Kobiecie tej widać mocno zależało, gdyż zajęta matchem #1 i #3 nie odpisywałam do niej przez dwa dni, a ona uparcie pisała do mnie maile z propozycjami (kobieta sukcesu, zapracowana i trochę zakręcona- w pozytywnym sensie :)) byłam z nią umówiona na Skypa ale odwołałam rozmowę gdyż podjęłam już decyzje co do wyboru. Czasami zastanawiam się, że oni mogli by być również wspaniałą alternatywą, ale niema co za dużo rozmyślać, bo prawda jest taka, że wspaniałych rodzin jest na pęczki.

Oraz ostatnia rodzina, do której miałam okazję wysłać jedynie wiadomość, iż "bardzo dziękuje za zainteresowanie, ale znalazłam już swój perfect match". Byli to wzięci prawnicy z Waszyngtonu, mieszkający na jego obierzach ( patrząc na to miasto w google map szczęka mi opadła i to dosłownie. Nie jestem wstanie podać jego nazwy, ale miasto to było naprawdę PRZEPIĘKNE!), mający dwie córki w wieku 11 i 9 lat. Następna wspaniała opcja i jeszcze z dwójką dzieci, ale ja nie mogłam przestać myśleć o rodzince #1 i tak już zostało :))                     
     

dłuuuugie sprawdzanie

Czytałam, że czas na sprawdzanie aplikacji przez agencję trwa ok 2 tygodni. U mnie niestety dopiero po tym czasie zgłosiła się Warszawa ze swoimi zastrzeżeniami - lovciam ich po prostu, grrr. Czepiali się jakiś dziwnych pierdół w moim liście, których ani ja, ani moja konsultantka, nie rozumiałyśmy. Ale skoro Wawa tak mówi to tak ma być i kropka. Także zirytowana i zniechęcona, nie podejmowałam próby zmieniania jakichkolwiek zdań, których "Amerykanie mogliby źle zrozumieć i odebrać" (ale co?????), tylko po prostu zgrabnie je usuwałam. Skończyło się więc na tym, że mój list był suchy jak piasek na pustyni, a ja liczyłam na to, że potencjalne rodziny skupią się na filmiku.
I jak to w naszym kochanym kraju zwykle bywa, wszystko co przechodzi przez jakiekolwiek biura trwa długo. Oczywiście jeśli ktoś ma aplikację bez zastrzeżeń, to jestem pewna, że wszystko idzie sprawniej i szybciej. Niestety u mnie trochę to trwało- mail z agencji, moje poprawianie, ich sprawdzanie następnego dnia, kolejny mail z rzeczą do poprawy i tak w koło macieju ( z tego całego poprawiania zdarzało się, że umieszczałam na stronie np. dwa oryginały referencji, bez kopii itp).
Po wnikliwej stolicy, nadszedł czas na Londyn. Spodziewałam się kolejnych uwag, ale oni, trzeba przyznać, uwinęli się szybciutko- zresztą tam już zostało wszystko dogłębnie sprawdzone. Ogólnie cały proces od interview do otwarcia roomu trwał chyba miesiąc :/ W międzyczasie zdązyłam już zwątpić, a moi rodzice- którym ten wyjaz nie bardzo sie podoba- zaczęli po cichu otwierać szampana, że skoro przez tak długi czas żadna rodzina się nie pojawiła, to ten cały wyjazd napewno nie wypali. Niestety dla nich, uświadomiłam ich, że nikt jeszcze zgłaszać się do mnie nie może, bo moja aplikacja jeszcze nie ruszyła. Mamie zrzedła mina, a mimo to moja irytacja sięgnęła apogeum. Naszczęscie mój room w końcu wystartował :)))  

poniedziałek, 2 czerwca 2014

żmudne początki

Wpierw chciałabym wyjaśnić, że znalazłam już swoją perfect rodzinkę, zamieszkałą w Wilmette, oddalonego o ok. 30 min od Chicago :)) planowany wylot 11 sierpnia I CAN'T WAIT!!!!
Mój blog powstał po prostu zbyt późno i teraz muszę wpisywać wszystko od początku - cena lenistwa.
Wracając do początków, czyli aplikacji oraz związanymi z tym wszystkim papierami, które z perspektywy czasu wydają się niesamowicie żmudne, choć podczas wypełniania aplikacji o poczuciu nudy nie było mowy.
W moim wypadku cała przygoda rozpoczęła się po feriowym spotkaniu z konsultantką Anią ( serdecznie ją polecam dziewczynom z rejonu Gdańska), wtedy to poczułam, że to jest naprawdę prawdziwe, a ja naprawdę mogę to zrobić. Ale jak to zwykle ze mną bywa, po tym jak opadły pierwsze emocję związane z podęciem decyzji, nie robiłam zbyt wiele w kierunku zbierania papierów itp. Nie wiem dlaczego zawsze mam początkowo jakieś dziwne wrażenie, że wszystko się zrobi za mnie samo - błąd, nigdy nic się nie przyjdzie samo!. Właśnie ta myśl, zawsze ( bo to nie jedyny przypadek, w którym czekałam nie wiadomo na co, nic nie robiąc- to chyba taka moja dziwna przypadłość) przywraca mnie do pionu i w końcu zaczęłam COŚ robić. Coś, czyli powolne kolekcjonowanie papierów. Kiedyś tam był lekarz, kiedyś list do host family, referencje i kilka ujęć filmiku. Co do filmiku to był on dla mnie nie lada wyzwanie, gdyż moje umiejętności informatyczne ograniczały się ( tu czas przeszły, bo teraz umiem już robić filmiki :D) do włączenia, wyłączenia komputera ( ewentualnie, w razie gdy się zawiesił lub coś w tym stylu, wyjęcia wtyczki z gniazdka-w laptopie całej baterii- i udawania, że ja nie miałam z tym nic wspólnego), korzystania z internetu na poziomie podstawowym oraz używania Painta. Dlatego też, wpierw zamiast zobaczyć na komputerze, czy aby na pewno nie posiada on niejakiego programu zwanego Movie Maker, genialna Magda chciała pobawić się w informatyka i pobrać jakiś program do robienia filmików. Cała zabawa skończyła się tylko masą wirusów, przez co laptop chodzi jakby chciał, a nie mógł ( wersja jest taka, że oczywiście to nie ja ). Zrezygnowana nieudanymi próbami, bliska załamania -że przez własny brak jakiejkolwiek wiedzy o ściąganiu programów, zaprzepaszczę jedyną szansę na spełnienie marzeń- nareszcie sięgnęłam po rozum do głowy i z ostatnią nadzieją spojrzałam na listę programów. I był, piękny, nieużywany Windows Live Movie Maker. Wszystko szło dobrze aż do czasu, gdy wymagane zostały ode mnie kolejne umiejętności czyli konwertowanie filmików. Tu następne próby ściągnięcia kolejnych programów i kolejnych wirusów, niepotrzebnych oczywiście, gdyż mój program, jak się po czasie okazało, ma taką możliwość.
Aplikacja do Aupair umocniła również moją przyjaźń z drukarką i kserokopiarką. Masa kserowania, bo tu błąd i do poprawy i jeszcze raz kserowanie. A błędów miałam do poprawiania sporo, głównie w liście, gdyż moja niestwierdzona dysortografia objawia się nawet w ang ( czyli witch zamiast with albo ou zamiast you). Tu BAAARDZO DZIĘKUJĘ za wszelką pomoc Darii- prześlę Ci jakąś paczkę w podzięce  :D
Post się zaczyna robić długi więc krótko wspomnę jeszcze o interview, którego naprawdę niema się co bać :)) Rozmowa jest luźna, twój angielski nie musi być super wspaniały. Odpowiadasz na proste pytania o szkole, co robisz w wolnym czasie, opowiadasz o rodzinie itp.
Po rozmowie czeko już tylko sprawdzanie aplikacji przez Warszawę i Londyn, ale o tym w następnym poście :)

niedziela, 1 czerwca 2014

Cudowne olśnienie.....czyli zaczynając od początku

No i czas na pierwszego posta :D
Przede wszystkim blog ten ma być upamiętnieniem wszystkich dobrych jak i złych wspomnień z czasu życia jako Au Pair w USA (oby tylko kochani pracownicy konsulatu amerykańskiego byli 18 czerwca w szampańskich nastrojach, skorzy do rozdawania wiz :P) oraz całego procesu związanego z przygotowywaniem i wyjazdem, żebym na starość mogła moim wnukom, zamiast bajek na dobranoc, czytać perypetie niejakiej Magdy, która nie wiedząc co ma dalej robić i jak żyć po opuszczeniu murów najwspanialszej szkoły(choć kończąc tak prestiżowy kierunek, na tak renomowanej uczelni,wciąż się dziwię, że potencjalni pracodawcy nie zabijali się o moją osobę) postanowiła wyruszyć w świat szeroki. Więc (w tym miejscu Pani Strzelka powiedziałaby "nie zaczynamy zdania od więc" - chwila nostalgii), nie mając zielonego pojęcia jaki kierunek studiów obrać, a tym bardziej jakie przedmioty wpisać na deklarację maturalną, w mojej, chwilami nienormalnej, a czasami wręcz szalonej głowie, rodziły się zaskakujące, nawet dla mnie samej, pomysły. Tak więc jeszcze do grudnia ubiegłego roku usilnie oczekiwałam na przebłysk geniuszu, swego rodzaju oświecenia, które na szczęście nastąpiło, w bliżej nieokreślonym czasie i okolicznościach, mowa tu o zostaniu Au Pair . Oczywiście zanim to nastąpiło, musiałam wpierw przejść przez odrzucenie chyba wszystkich możliwych kierunków studiowania, jednak tu muszę zaznaczyć, że ekonomia i wszystko co z nią związane absolutnie w ogóle nie wchodziło w grę ( taki sobie malutki urazik z technikum ot co :)) Moja desperacja w natychmiastowym znalezieniu drogi życiowej sięgnęła tak głęboko, iż nawet brałam poważnie pod uwagę studiowanie w Niemczech ( czytaj poświęcenie roku czasu na naukę niemieckiego- WTF??? CO JA SOBIE MYŚLAŁAM????). Na szczęście wysokie koszta kursu językowego (gdyż mój niemiecki jest w opłakanym stanie, co biorąc pod uwagę, że "uczę się" go od 7 lat, mam w Niemczech rodzinę, spędzałam tam niejedne wakacje, jest zawstydzające) i utrzymania skutecznie mnie od tego planu odwiodły.
Ostatecznie sama nie jestem w stanie powiedzieć jaki i kiedy narodził się plan wyjazdu. Jedno co mogę powiedzieć na pewno to to, że na początku traktowałam to jako kolejne głupie i wygórowane marzenie, które nigdy się nie spełni ,bo ani nie będę próbować, bo niestarczy mi odwagi, bo to przecież za piękne i za łatwe ( jak się później okazało wcale takie super easy nie jest). Pamiętam dzień, a raczej już noc, kiedy zdecydowałam się, że to zrobię, oj duuużo marzeń i planów wymieniłyśmy z Martą w sms-ach ( Marta to kolejna szalona Au Pair, która jak ja zdecydowała się na stany, potem zrezygnowała na rzecz Londynu, ale znów powróciła na właściwe tory - ale to odrębna i dłuższa historia, ciekawa, ale może kiedyś). Postanowienie było, ale szczerze przyznam, że było dość sporo momentów, gdzie odzywał się mój wewnętrzny "cykor" i wahałam się czy czasem nie pojechać jednak do Londynu- tam będzie Marta ( i znów przez nią :P ale cieszę się, że poszłam własną drogą bo dzięki temu teraz obie będziemy terroryzować biednych Amerykanów) i bliżej do domu jak się coś stanie.
Feriowe spotkanie z najwspanialszą konsultantką na świecie, serdecznie pozdrawiam Anię, rozwiało wszelkie wątpliwości. Po nim poczułam, że USA to moja przystań, miejsce mojego przeznaczenia gdzie wszystko się zmieni tylko jeszcze nie wiem czy na lepsze czy gorsze. Powiedziałam sobie, że jak skakać to od razu na głęboką wodę, a co :))
Tak właśnie wyglądał cały, długi proces podjęcia decyzji o zostaniu AuPair in America. Wiele wątpliwości i obaw, ale wiem, że nieuniknionych przy tak poważnej decyzji.



Debiut zaliczony :D Liczę na to, że będzie coraz lepiej, gdyż prowadzenie czegokolwiek, oprócz FB na którym też się za dużo nie udzielałam, jest dla mnie nowością. Po przyjeździe do Stanów mam w planie założyć jeszcze inne konta na portalach, ale to dopiero jak już będę mogła się czymś więcej z wami podzielić.